Jeśli do niego dojdzie, będzie to głosowanie w sprawie wotum zaufania wobec Kremla. Obie akcje – Waszyngtonu i samych Rosjan – przypadkowo zbiegły się w czasie. Każda z nich z osobna stanowiłaby problem dla rządzących w Moskwie, obie to problem do kwadratu.

USA postawiły jednak Putinowi 90-dniowe ultimatum na wypełnienie swych żądań. Termin upływa tuż przed wyborami do Kongresu – wyraźny sygnał, że Trump chce wykorzystać rosyjską odpowiedź (jakakolwiek by ona była) do wsparcia swych kandydatów. Zarówno ewentualne ustępstwo Putina, jak i jego opór (co jest równoznaczne z wprowadzeniem drugiej transzy amerykańskich sankcji) oznaczają wygraną Trumpa – ale tylko w polityce wewnętrznej. Można więc założyć, że po listopadowych wyborach straci on zainteresowanie dalszym przykręcaniem śruby Putinowi.

Inaczej w sprawie referendum. Tutaj to rosyjski prezydent ma wszystkie atuty w ręku, co pewnie skończy się tym, że do głosowania nie dojdzie, choć władze pójdą na jakieś ustępstwa w sprawie wieku emerytalnego (zachowanie niektórych ulg dla osób w wieku przedemerytalnym etc.). Ale zapłacą za to rosnącą niechęcią Rosjan, którzy czują się obrażeni i oszukani. Wtedy pewnie przyjdzie czas na „manewr premierem”, czyli zdymisjonowanie niepopularnego szefa rządu Dmitrija Miedwiediewa. Ale czy to wystarczy?