Populistyczna i ksenofobiczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) święci tryumfy w sondażach, ale ma też coraz bardziej radykalnych przeciwników. Do nich należą zamachowcy, którzy w poniedziałek napadli w Bremie na Franka Magnitza, deputowanego AfD w Bundestagu i szefa struktur tej partii w tym landzie. Wracał z przyjęcia noworocznego w lokalnym dzienniku i został pobity do nieprzytomności za pomocą drągów o ostrych krawędziach.
Większość znaczących niemieckich polityków potępiła natychmiast zamach w Bremie, kwalifikując go jako atak na niemiecką demokrację. Uczynił to także rzecznik Angeli Merkel.
Wydarzenia w Bremie są wyjątkowe w swej brutalności, lecz AfD jest od dawna celem fizycznych napaści – na biura partii, jej instytucje czy samochody.
W ubiegłym tygodniu w Döbeln w Saksonii w biurze AfD deputowanego do Bundestagu doszło do eksplozji ładunku wybuchowego i pożaru. Sprawcami okazała się trójka Niemców, którzy działali z pobudek ideologicznych. Był to już piąty atak na biura AfD w Saksonii w ciągu tygodnia.
Częstym celem zamachów są także postkomuniści z Die Linke (Lewica). W 2017 roku przeciwko instytucjom Lewicy zanotowano w Niemczech 12 brutalnych ataków z użyciem siły. Sprawcy wywodzili się ze środowisk skrajnej prawicy.